Każdy pewnie kiedyś słyszał coś o mafii ze Stanów Zjednoczonych, ale założę się, że niewiele osób potrafi powiedzieć na ten temat coś konkretnego, co nie byłoby zlepkiem wyobrażeń przeniesionych z popkultury. Bardzo łatwo jednak zmienić ten stan rzeczy. Z pomocą przychodzi Stephan Talty, amerykański dziennikarz, który w literaturze faktu czuje się jak ryba w wodzie. W Czarnej ręce przedstawia pieczołowicie pozbierane informacje i ani na chwilę nie ma się wątpliwości co do wiarygodności Talty’ego. Nudy? No właśnie ani trochę. Książce nie brakuje polotu. Dziennikarz tak operuje słowem, że czytanie staje się przyjemnością i chce się poznawać kolejne i kolejne wątki. Mimo, że te historie są bardzo niewesołe.
Po jednej stronie ringu staje Czarna Ręka, bodajże najsłynniejsze stowarzyszenie włoskich gangów działających w Stanach Zjednoczonych. Po drugiej stronie, policjant Joseph Petrosino, w którego na początku mało kto wierzy… bo on też jest Włochem. A do imigrantów Amerykanie nie mieli wtedy zaufania.
No właśnie, drugą rzeczą, którą warto podkreślić, oprócz dobrego pisarskiego warsztatu, jest dosyć szeroko zakreślone tło społeczno-kulturowe. Temat tym bardziej jest aktualny, że niewątpliwie mogą pojawić się skojarzenia z bieżącymi wydarzeniami w Europie.
Momentami chciałam, żeby Czarna ręka okazała się tylko trzymającym w napięciu thrillerem. Ale nic z tych rzeczy – i właśnie dlatego potrafi wstrząsnąć.
Stephan Talty, Czarna ręka